Syreny znajdziesz wszędzie

 

Marcin Waincetel: Czytałem, że pomysł na powieść Syrena i pani Hancock pojawił się, gdy pracowałaś w Muzeum Brytyjskim w Londynie. Muzea zajmują szczególne miejsce w naszej kulturze – to swoiste świątynie pamięci. Czy nie uważasz jednak, że w dobie cyfryzacji straciły nieco na znaczeniu?

Imogen Hermes Gowar: Słuszna uwaga. Gdybym zbierała materiały do tej powieści dziesięć lat wcześniej, byłoby to o wiele trudniejsze. Nie byłabym w stanie podróżować do różnych małych archiwów na całym świecie, żeby studiować rzadkie dzieła, które nigdy nie zostały komercyjnie opublikowane albo ich nakład się wyczerpał. Aktualnie są one zdigitalizowane i tak naprawdę łatwiej mi było uzyskać do nich dostęp niż do wielu współczesnych tekstów z prasy naukowej. Pod pewnymi względami cyfryzacja i internet sprawiły, że historia stała się łatwo dostępna dla każdego. Niemniej muzea wciąż są bardzo ważne, choćby dla ochrony obiektów fizycznych, ale też jako miejsca dyskusji na temat tego, co uważamy za „historię”, a także które opowieści są wartościowe, utrwalane oraz przekazywane dalej.

W Syrenie i pani Hancock drobiazgowo opisałaś Anglię końca XVIII wieku. Jak wyglądała praca nad zrekonstruowaniem tamtego świata? Czy było coś, co szczególnie cię zaskoczyło podczas zbierania materiałów?

Pierwszą książką, dzięki której naprawdę wciągnęłam się w ten okres, była „Harris’s List of Covent Garden Ladies”, opublikowana w drugiej połowie XVIII wieku i zawierająca recenzje londyńskich prostytutek. Mieszkałam wówczas w Londynie, a ponieważ w książce zawarto adresy, odkryłam, że mogę chodzić dokładnie po tym samych ulicach, które znały te kobiety, a wiele budynków wciąż stoi. Potem zaczęłam czytać wspomnienia i autobiografie kurtyzan oraz aktorek. Bardzo zadziwiło mnie, jak wiele śladów te kobiety po sobie zostawiły, zwłaszcza ich własne słowa. One są całkowicie zapomniane albo jedynie wspominane z chichotem, ale każdy zainteresowany mógłby odtworzyć ich życia w najmniejszych detalach – aż do tego, ile Emma Hamilton (angielska tancerka, stanowiąca symbol mody i urody osiemnastowiecznej Anglii – przyp. red.) wydawała na masło każdego tygodnia.

Co nastręczało największych trudności podczas pisania tak misternie skonstruowanej książki?

Rozpoczynanie każdej kolejnej redakcji tekstu było dla mnie stresujące, ponieważ wiedziałam, jak wiele pracy mnie czeka. Mój tato zawsze powtarza, że słonia trzeba jeść po kawałku (żeby nie było – nie popieram zjadania słoni!) i ta myśl przyświecała mi podczas redagowania. Jeden rozdział naraz. Tak naprawdę lubię zajmować się redagowaniem, ponieważ jest to doszlifowywanie już posiadanego materiału – co jest bardzo satysfakcjonujące – ale wydaje się to ogromnym przedsięwzięciem, gdy przerabiasz tyle razy tak grubą książkę.

Wielokrotnie podkreślałaś, jak ważna była dla ciebie emocjonalna identyfikacja z bohaterami. Zatem kto w książce i dlaczego jest najbardziej podobny do Imogen Hermes Gowar? 

Nie chciałam pisać fantastyki, gdzie wykorzystałabym tylko te elementy XVIII-wiecznej rzeczywistości, które mi się podobały. Chciałam podejść do sprawy z szacunkiem i pojąć, dlaczego ludzie zachowywali się i myśleli tak, a nie inaczej. Większość ludzi robiła po prostu to, co inni w ich otoczeniu. Do zainteresowania się tamtą epoką i napisania książki zmotywowała mnie chęć zrozumienia, jak to było, szczególnie w przypadku kobiet, które nie posiadały tego luksusu wyboru i możliwości, jakie mają dzisiaj. Łatwo rościć sobie prawo do moralnej i intelektualnej wyższości, ale nie mogę – przykładowo – obiecać, że gdybym żyła w XVIII wieku, to walczyłabym przeciwko niewolnictwu, nie mogę też się zaklinać, że moje wnuki nie uznają moich własnych działań za moralnie odrażające.

Bardzo podobało mi się pisanie o Angelice i pani Chappell, ale jeśli miałabym wskazać postać, którą w jakiejś mierze oparłam na sobie, byłaby to siostrzenica pana Hancocka. Sukie jest mądra i zdolna, jednak ograniczają ją normy kulturowe. Dużo sympatii miałam też dla jej matki, Hester, która nie wydaje się szczególnie miłą osobą. W rzeczywistości jej złość i zgorzknienie bierze się z tego, że większość najlepszych cech utraciła przez sytuację życiową, w której się znajduje.

Symbolem czego jest syrena? Jakie jest znaczenie tej istoty? A właściwie… dwóch różnych istot.

Moja opowieść traktuje o tym, jak okłamujemy sami siebie i siebie nawzajem. Mamy mityczną syrenę, jaką wszyscy znają – młodą seksowną kobietę z rybim ogonem – i równie nieprawdziwą syrenę, którą wystawia pan Hancock, a która jest sztucznym tworem złożonym ze zwierzęcych szczątków. Interesowało mnie, jak te dwie odmienne koncepcje mogą obok siebie funkcjonować. Pomyślałam też, że ta „autentyczna”, żywa syrena nie będzie taka cukierkowa, jak zazwyczaj, lecz znacznie bardziej mglista i dziwna, będzie kimś, komu ludzie boją się stawić czoła.

Jak określiłabyś związek między panem Hancockiem i Angelicą? Bo jeśli jest to miłość, to jednocześnie fascynująca, ale i dziwna.

Chciałam pokazać związek oparty na pragmatyzmie: początkowo Angelica jest przecież zainteresowana stabilnością finansową pana Hancocka, natomiast jego przyciąga jej uroda i status społeczny. Brzmi to jak cyniczny układ, ale chciałam sprawdzić, czy uda mi się w takiej sytuacji stworzyć prawdziwą czułość i miłość.

Wśród kupców, do których należał pan Hancock, więzi emocjonalne niemal zawsze były podbudowane względami finansowymi. Mężczyźni wybierali sobie żony, kierując się pragmatyzmem, i szukali dla swoich córek mężów, którzy dobrze zainwestowaliby otrzymany posag. Ci ludzie kochali się nawzajem, ale często wyrażali to poprzez pieniądze. Dlatego uważam, że Angelica bardzo pasowała do Jonaha. W końcu nikt nie rozumie lepiej finansowych konsekwencji miłości niż kurtyzana. Wprawdzie pana Hancocka pociągały piękno i powab Angeliki, ale tak naprawdę nie tego szukał u żony. Dlatego dbał o jej dobre samopoczucie i akceptował, że będzie się starzeć, cierpieć i dzielić z nim trudnymi emocjami. To prawdziwa miłość, a nie wyidealizowana lub taka, w której ktoś wykorzystuje drugą osobę.

Rozdziały powieści przeplatasz krótkimi wstawkami, w których oddajesz głos syrenom. Jaki był tego cel?

Nie zamierzałam trzymać się niewolniczo stylu XVIII-wiecznych powieści. Chciałam wprowadzić do fabuły głos kogoś, kto byłby spoza świata bohaterów i kto mówiłby o rzeczach, których tamci nie potrafiliby powiedzieć, głos kogoś, kto – właśnie jak syrena – był zupełnie odmienny i nie kierował się ludzkimi zasadami.

Twoi bohaterowie poszukują różnych rzeczy, mają swoje pragnienia. A czego ty poszukujesz – zarówno prywatnie, jak i zawodowo?

Szczęścia, miłości i bezpieczeństwa! Myślę, że wszyscy właśnie tego szukamy. Chciałabym dalej pisać i publikować to, co sprawia mi przyjemność. Chciałabym mieć też pewność, że moja córka będzie dorastać z tymi samymi prawami i możliwościami, którymi cieszę się ja jako kobieta. I że odziedziczy planetę, która będzie bezpieczna dla niej i dla całego jej pokolenia.

W Syrenie i pani Hancock przedstawiłaś kobiety, które wypełniały przeróżne role. Matki, siostry, kochanki, kurtyzany… Zastanawiam się, czy między wierszami twojej książki możemy szukać odpowiedzi na pytanie, co jest siłą kobiet?

Jeżeli istnieje jakaś szczególna, wrodzona siła kobiet, to dopiero ją poznamy. Czy jesteśmy z natury dobre w emocjonalnej i fizycznej pracy wychowawczej, czy też jest to przestrzeń, którą po prostu nam pozostawiono? Sądzę, że od dawna jesteśmy najlepsze w tym, co nie zostało nam przeznaczone, ale być może teraz dotarliśmy do punktu zwrotnego. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę mogła powiedzieć swojej córce, że może być tym, kim chce, bez żadnych zastrzeżeń, i żywię nadzieję, że sprawi mi niespodziankę.

Twoje pisarstwo bywa porównywane z dokonaniami Jane Austen i Charlesa Dickensa. Zgadzasz się z tym? Jak myślisz, co czyni twoją książkę – jakby nie było, rozgrywającą się pod koniec XVIII wieku – powieścią współczesną?

Cóż, właściwie każda opowieść historyczna odnosi się do współczesności. Szekspir z pewnością nie był tak zainteresowany Rzymem Juliusza Cezara czy Szkocją Makbeta, jak sytuacją polityczną w swoich czasach. Fikcja – każdego rodzaju – jest tylko obiektywem, dzięki któremu możemy lepiej spojrzeć na nasze życie. Jednak jako czytelniczka jestem zachwycona takimi porównaniami – istnieje bowiem dziedzictwo literatury, które kocham i na które moje własne pisanie było w tym przypadku odpowiedzią. Mam nadzieję, że moje próby stanowią dialog z tym, co było napisane wcześniej, a nie są jedynie imitacją.

Komu szczególnie poleciłabyś zapoznanie się z powieścią Syrena i pani Hancock?

Wszystkim, którzy cenią bogatą, żywą historię z – mam nadzieję – solidną dawką emocji. Książka jest też gruba, więc trzeba lubić długie lektury.

Czy według ciebie syreny istnieją również obecnie?

Ależ oczywiście, że tak! Są wszędzie. Uwielbiam to, jak nieustannie wymyślamy je na nowo. Ludzie nadal tworzą imitacje syren – a inni wciąż chcą wierzyć, że one są prawdziwe. Pojawiła się też nowa fala interpretacji, coraz silniejszy trend do przebierania się za syreny i pływania. Zresztą moja powieść na pewno nie była jedyną w 2018 roku, w której pojawiły się te mityczne stworzenia. Niedługo potem ukazał się też polski film o syrenach – „Córki dancingu”. Syreny więc na pewno nie są martwe. Jeśli tylko chcesz, wszędzie je znajdziesz.

Źródło: Booklips z Imogen Hermes Gowar rozmawiał Marcin Waincetel

COPYRIGHTS WYDAWNICTWO ALBATROS
CREATED BY 2SIDES.PL