Napisanie tej książki, to była naprawdę długa podróż

 

Kinga Kolenda: Twoja powieść, Siedem śmierci Evelyn Hardcastle, jest często porównywana do I nie było już nikogo Agathy Christie. Co sądzisz o tym porównaniu i czy czujesz się jak współczesna Agatha Christie?

Stuart Turton: Bardzo pochlebia mi to porównanie, ale Agatha Christie napisała ponad osiemdziesiąt powieści i wprowadziła do gatunku wiele konwencji, zwrotów akcji oraz archetypicznych postaci, które wciąż inspirują współczesnych pisarzy i twórców filmowych. Ja napisałem tylko JEDNĄ książkę. Mam nadzieję, że ludziom się spodoba, że uznają ją za świeżą i zabawną, ale nie mam złudzeń – nawet nie zbliżyłem się do wspaniałych osiągnięć mistrzyni kryminału.

Czy któraś z powieści Christie szczególnie przypadła Ci do gustu?

Jest takie jedno niesamowite opowiadanie Agathy Christie, Mieszkanie na trzecim piętrze. Ma zaledwie około czterdziestu stron. Morderstwo zostaje popełnione w niewielkim apartamencie, a cała sprawa wygląda na zagadkę niemożliwą do rozwiązania. Do akcji wkracza więc Poirot, wybitny detektyw, który błyskawicznie rozwiązuje tajemnicę – zajmuje mu to jakieś trzy strony. Mamy tu wszystko, co powinno znaleźć się w wyśmienitym kryminale, skondensowane na kilkudziesięciu stronach. W tym właśnie przejawia się geniusz Christie.

Pisałeś Siedem śmierci Evelyn Hardcastle przez trzy lata, a jak długo dojrzewał w twojej głowie sam pomysł na tę powieść?

Pierwsze pomysły zaczęły kiełkować w mojej głowie, kiedy miałem osiem lat. Kiedy miałem lat dwadzieścia jeden podjąłem pierwszą próbę napisania tej książki. Była do niczego. Całkowicie beznadziejna. Okazało się, że nie mam żadnych oryginalnych pomysłów, po prostu zmiksowałem różne motywy z powieści Agathy Christie w dość monotonną i nudną całość. Na jakiś czas dałem sobie spokój i wróciłem do pisania dopiero, kiedy byłem pewien, że pomysł, na który wpadłem jest absolutnie wyjątkowy, a ten przyszedł mi do głowy dopiero dwanaście lat później. Trzy miesiące zajęła praca nad szczegółowym konspektem całości, który był niezbędny, żeby w ogóle usiąść do pisania. Ta książka to faktycznie długa podróż, która zaczęła się, gdy byłem jeszcze małym chłopcem.

Jaki jest największy problem autora, który porywa się na napisanie kryminału, nawet takiego bez zamiany ciał?

Największym problemem jest zakończenie. Trzeba potraktować czytelnika uczciwie i dać mu odpowiednią ilość wskazówek, by miał szansę sam rozwikłać zagadkę. Rozwiązanie w żadnym wypadku nie może być oderwane od reszty powieści – każdy z nas z pewnością spotkał się z czymś takim i wie, jak bardzo jest to deprymujące. To wcale niełatwe zadanie, bo podpowiedzi trzeba jednak bardzo skrzętnie ukryć w warstwie fabularnej. Grunt to równowaga.

Z zawodu jesteś dziennikarzem, czy zdobyty w tym zawodzie warsztat pomaga przy pisaniu?

Oczywiście. Dziennikarstwo to świetny trening pisarski. Przede wszystkim uczysz się, że pisanie to praca zespołowa. Przygotowywanie materiałów prasowych uczy pracy nad tekstem – jest się bardziej otwartym na wszelkie poprawki redaktorskie, ale też bardziej świadomym, czego oczekuje odbiorca, więc sporo można skorygować samemu. Warto słuchać rad, bo właściwi ludzie mogą sprawić, że pisanie będzie przyjemniejsze i przyniesie zdecydowanie lepsze efekty. Mój brytyjski i amerykański wydawca oraz mój agent bardzo mocno zaangażowali się w prace redakcyjne nad książką i bez wątpienia uczynili ją znacznie lepszą powieścią. Ich wkład jest wręcz nieoceniony.

Kiedy i dlaczego zdecydowałeś się zostać pisarzem i jak zareagowała na tę decyzję twoja rodzina?

Moja rodzina jest wspaniała. Marzyłem o napisaniu książki odkąd skończyłem osiem lat, zdałem sobie wtedy sprawę, że pisząc mógłbym samemu sobie dostarczać coraz to nowych lektur. Czysta dziecięca logika, prawda? Kiedy moi bliscy zorientowali się, jak obsesyjnie zawładnęła mną idea zostania pisarzem, po prostu schodzili mi z drogi i pozwalali mi w pełni oddać się tej pasji. Przez większość swojego życia jestem dziennikarzem, więc piszę właściwie cały czas, tyle że dotąd były to raczej krótkie teksty.

Kto jest twoim pierwszym czytelnikiem i recenzentem?

Zazwyczaj moja siostra. Jest tak od czasu, kiedy byliśmy dziećmi. Mieliśmy wtedy sypialnie po dwóch stronach korytarza. Zostawialiśmy otwarte drzwi, a ja wieczorami czytałem jej na głos to, co napisałem w ciągu dnia. Teraz też jest pierwszą osobą, której przesyłam swoje teksty.

Jakie są twoje dalsze plany pisarskie? Czy masz już pomysł na nową powieść i czy będzie ona utrzymana w takiej samej konwencji jak „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”?

Właśnie pracuję nad nową powieścią, która mam nadzieję skończyć jeszcze w tym miesiącu. To będzie coś zupełnie innego niż „Siedem śmierci…”, choć pozostaję w gatunku kryminału. Oszalałbym chyba próbując napisać kolejną książkę o zagadkowym morderstwie, podróżach w czasie i zamianie ciał. Tego się nie robi na co dzień.

Co roku w lutym użytkownicy serwisu LubimyCzytac.pl głosują na najlepsze książki minionego roku. A jaka książka była twoją ulubioną w 2018 roku?

Bardzo podobała mi się Kirke Madeline Miller. To moja ulubiona książka pośród tych, które ukazały się w 2018 roku. Jest to też taka książka, do której na pewno będę wracał.

 

Źródło: Lubimy czytać, wywiad przeprowadził Kinga Kolenda

COPYRIGHTS WYDAWNICTWO ALBATROS
CREATED BY 2SIDES.PL